04-09-2007 04:05
Wy(do)rastanie
W działach: bw, rpg, indie rpg, it's all about me baby!, rpg mag | Odsłony: 6
Będzie troszeczkę nostalgicznie i wspominkowo. Takie origin story z morałem.
Dokumentnie wyrosłem ze zbieractwa, czy też jak to niektórzy wola określać „z kolekcjonowania” podręczników do gier fabularnych jakieś dwa lata temu. A ostatnim gwoździem do trumny okazała się moja zeszłoroczna przeprowadzka podczas której z dwóch regałów wypełnionych po brzegi podręcznikami ostały mi się jeno dwie i pół półki. Ja to mówią człowiek nie zdaje sobie sprawy na jakiej kupie śmieci żyje, do czasu aż się nie przeprowadzi. Reszta mojej kolekcji (11 tekturowych pudeł) znalazła się w piwnicy mojego kumpla Andyego, który powoli upłynnia ja na Ebayu.
Ale nie zawsze tak było. Dawniej lubiłem zaczytywać się w coraz to nowych grach, porównywać je ze sobą, sprawdzać nowe rozwiązania mechaniczne, oglądać ilustracje zastanawiać się nad przyszłymi kampaniami, jakie mógłbym w nich poprowadzić albo w jakich mógłbym zagrać jako gracz. Czytanie storylinii, alternatywnej historii światów fantastycznych, było czymś magicznym, czymś co pociągało mnie bardziej niż literatura. No i oczywiście podręczniki w oryginale zmusiły mnie do nauki języka angielskiego.
Pierwszym oryginałem jaki zakupiłem za „własne pieniądze” jeśli dobrze pamiętam był tzecioedycyjny GURPS Third Edition Revised wraz z pierwszą edycją Earthdawna, jak mnie pamięć nie myli stało się to dobre czternaście lat temu. Wcześniej oczywiście grałem drugą edycję ADnD na Krynnie (dzięki Piotr) na kserowanych z zachodu podstawkach, Kryształy Czasu (Hliq – klasa) na zasadach z MiM'a oraz Amigowego zina Necronomicon, oraz Zew Cthulhu, a dopiero nieco później w Warhammera, ale Warh nigdy nie był dla mnie alfa i omegą, dopiero po kilku latach spotkałem Dhaerowa i on w sumie na nowo wprowadził mnie do starego świata.
Po skończeniu liceum i znalezieniu „porządnej” pracy miałem możliwość zakupu podręcznika na miesiąc. I już się potoczyło – Pendragon, Ars Magica, Unknown Armies, Gemini (dzięki recenzji Toreada z jednego Mim'a :D). Kolekcja rosła, a czasu na granie było coraz mniej. Nie zrozumcie mnie źle nadal grałem – ale graliśmy w sumie cały czas w to samo, długie kampanie i te sprawy. Więc zarówno moja wiedza jak i kolekcja rosły w siłę, a niestety stało się niemożnością wypróbowanie tego wszystkiego w praktyce (bo szczerze mówiąc było tego stuffu za dużo). Aha napomknę jeszcze, że do czasu przeprowadzki do Stanów nie powsiadałem internetu, więc zapewne to uratowało mnie przed przepuszczeniem jeszcze większej kasy na gry fabularne.
O systemach dowiadywałem się głównie z polskich pism branżowych, rekomendacji znajomych i ludzi, których spotykałem na konwentach. Ale nie zapomnę jednego – brytyjskiego pisma Arcane. Patrząc na nie dzisiaj, to w sumie mag jak mag nic nadzwyczajnego, ale dla mnie bez dostępu do sieci to była wyrocznia. Dzięki ich recenzjom zdecydowałem się na Ars Magicę i nie żałuję, żałuje natomiast zakupu Palladium Fantasy, ale wtedy nie liczyły się dla mnie walory mechaniki tylko to, że każdy nowy system był jak świeży oddech, bo zawsze dało się w nim wykopać jakieś fajne rozwiązania.
Potem przyszedł chwalebny rok 2002 i przeprowadzka do kraju gdzie rzekomo ludzkie kariery przebiegają w prostej linii od pucybuta do milionera. Tutaj poczułem się jak ryba w wodzie, Compleat Strategist w Nowym Jorku to świetny sklep, którego odwiedzałem średnio dwa razy w tygodniu – dodając do mojeje, wciąż rosnącej kolekcji gry, które zawsze chciałem mieć, ale niestety nie mogłem zakupić ze względu na to, że były też inne gry, które usiałem mieć :D
Pod koniec roku 2002 spotkałem Luke'a, który właśnie wydał pierwszą edycję BW, okazało się, że byłem pierwszą osobą, która zakupiła od niego Burning Wheel Aby pociągnąć ta anegdotę troszkę dalej – powiem ze transakcję zawarliśmy właśnie przed Compleat Strategistem pewnego zimnego październikowego wieczoru. Dzięki Luke'owi poznałem jego znajomych siedzących w RPG i zacząłem z nimi grać. Graliśmy wyłącznie w BW, ale nie przeszkadzało mi to, bo BW okazał się systemem, którego szukałem od lat – spełniał moje wszystkie oczekiwania jako gracz (patrząc z perspektywy lat, powiem, że zaspokajał moje Simowe i Gamistyczne potrzeby – polska szkoła :D, ale wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem).
Potem zaczęliśmy jeździć na konwenty (za własne pieniądze) promując BW. Cały czas kupowałem nowe gry, ale w sumie powili gromadziły one kurz, bo miałem ich już tyle, ze nie było czasu kiedy je czytać. W lecie 2003 spełniłem moje kolejne marzenie – pojechałem na Gencon! Byliśmy częścią stoiska tego dziwnego forum zwącego się Forge, nie wiedzieliśmy w sumie w co się pakujemy, bo o istnieniu forum dowiedzieliśmy się około miesiąca przed konwentem, ale Ron nie stawiał żadnych wymagań oprócz – zapłaćcie, przywieźcie swoja grę i sprzedawajcie! Świetnie, na tym Genconie poznaliśmy masę ludzi ze sceny niezależnej, a ja z powrotem przywiozłem jeszcze więcej gier (już wiedziałem, że żadnej za nich nie przeczytam – w domu kolejka „do przeczytana” była ogromna).
Wspomnę jeszcze, że na genconie poznałem Jake'a Norwooda, fana Sapkowskiego (którego czytał on w oryginale podobnie jak Sienkiewicza) i autora The Riddle of Steel! Rok 2003 to było moje pierwsze spotkanie z GNS i coraz częstsze rozmowy o tym co to jest „dobry design gry fabularnej” z Lukeim i znajomymi. Cały czas kupowałem nowe gry, ale już nie tak często jak przed laty. Powoli się wypalałem.
Punktem zwrotnym okazał się GenCon 2004 i lot powrotny do Nowego Jorku. Pamiętam, że w tamtym roku na prawdę głęboko kopałem w koszach z przecenionymi podręcznikami, sprawdziłem wszystkie zakamarki hali wystawowej, przeglądnąłem wszystkie karcianki za pół darmo, zakupiłem masę stuffu. Tak dużo, ze ledwo z plecakiem dało się chodzić (a zaznaczam, że do najsłabszych nie należę). Po kilku tygodniach maniakalnego czytania – naszła mnie myśl – po co to wszystko? Czy ja kiedykolwiek to wykorzystam? Wtedy przyszła kolej na zastanowić się czy na prawdę warto inwestować tą masę kasy tylko po to aby zapełnić półki...
Po poważnych rozważaniach doszedłem do wniosku, że cała magia i frajda jaką czerpałem z poszukiwania, lokalizowania, zakupywania i licytowania się o dawno nie drukowane podręczniki kończyła się wraz z chwilą otworzenia paczki z ebaya, albo z chwila przybycia z zakupem do domu i rozpoczęciem czytania. Czar pryskał ot tak i podręcznik lądował na półce.
Wracając do przeprowadzki z roku 2006 i pozbycia się 80% z tego co miałem. Nadal jestem fanem, nadal pisze o grach i nadal piszę gry, nadal kupuje podręczniki, ale teraz kupuje to co na prawdę mnie interesuje i to co wykorzystam (a to niekoniecznie znaczy „zagram”). Zmieniłem się z kolekcjonera w fana, fana który potrafi docenić wartość podręczniki i głosuje na swoje typy wydając na nie pieniądze. Nie potrzebuję już czterech nowych dodatków do GURPSowego Transhuman Space, tylko dlatego, że wyszły. Nie interesują mnie już jak dawniej storylinie i czytanie historii wyimaginowanych światów, potrafię rozróżnić systemy które działają od takich, do których bez kija się lepiej nie zbliżać. Dojście do tego miejsca zajęło mi około 11 lat, ale to nie był czas stracony i czasami nostalgia za simowym rajem bierze górę i kupuje nowy dodatek do Harn'a lub suplement do Ars Magicy dobrze wiedząc, że raczej z niego nie skorzystam, ale chociaż będę mieć czas na jego przeczytanie :D
Zapewne gdybym nie poznał po tej stronie oceanu akurat tych ludzi, z którymi gram dzisiaj, gdybym nie zaznajomił się z GNS'em, nie rozmawiał z ludźmi siedzącymi w teorii RPG, nie wymieniał bym z nimi uwag o kolejnych grach oraz sam nie uczestniczył w ich opracowywaniu, nie grał regularnie i w końcu gdybym nie znalazł Burning Wheel to nadal kupowałbym kolejne systemy licząc na łut szczęścia – że ten kolejny system będzie tym wymarzonym.
I pewnie bez zagłębiania się w teorię gier fabularnych nadal bym się męczył starając się za wszelką cenę baczyć na wewnętrzną spójność świata, realizm, psychikę postaci, odwalać sim na maksa zaciągając Seji'owe kotary. Niestety wychodzi na to, że nie jestem do takiego grania stworzony. Okazuje się bowiem ku memu zaskoczenu, ze ja lubię na sesjach wszystkie składowe teorii GNS w pewnych określonych dawkach. Jedne literki czasami wiodą prym nad innymi, niektórych czasami w ogóle nie ma i dobrze. Teraz możecie mnie nazywać parszywym gamistą (tak w porywach do 20%), bo w sumie kto nie lubi wygrywac? :)
Nie mówię, że kolekcjonowanie dla samego kolekcjonowania jest złe, albo że granie na pełnym simowym wczuciu jest fe, be i w ogóle trochę "tego", ale na prawdę jestem szczęśliwszym człowiekiem wiedząc o tym czego oczekuję kiedy przychodzę na sesję i śpię spokojniej potrafiąc spokojnie ustalić swoje priorytety podczas rozgrywki.
No i co najważniejsze po pozbyciu się tych podręczników nie muszę codzienne przechodzić koło regałów wypełnionych grami, które patrzą na mnie z wyrzutem dlatego, bo jeszcze nie miałem czasu (i pewnie nigdy nie będę miał) ich przeczytać nie mówiąc już o ich poprowadzeniu. :D
Dobranoc.
Ps. Za oknem swojskie klimaty – jakiś nawalony kolo śpiewa „ole, ole, ole, ole, nie damy się, nie damy się” :D
Grafika: ponownie Stefan Poag.
Muzyka: Neurosis – Given To The Rising [2007], Rosetta / Balboa – Project Mercury [2007]
Dokumentnie wyrosłem ze zbieractwa, czy też jak to niektórzy wola określać „z kolekcjonowania” podręczników do gier fabularnych jakieś dwa lata temu. A ostatnim gwoździem do trumny okazała się moja zeszłoroczna przeprowadzka podczas której z dwóch regałów wypełnionych po brzegi podręcznikami ostały mi się jeno dwie i pół półki. Ja to mówią człowiek nie zdaje sobie sprawy na jakiej kupie śmieci żyje, do czasu aż się nie przeprowadzi. Reszta mojej kolekcji (11 tekturowych pudeł) znalazła się w piwnicy mojego kumpla Andyego, który powoli upłynnia ja na Ebayu.
Ale nie zawsze tak było. Dawniej lubiłem zaczytywać się w coraz to nowych grach, porównywać je ze sobą, sprawdzać nowe rozwiązania mechaniczne, oglądać ilustracje zastanawiać się nad przyszłymi kampaniami, jakie mógłbym w nich poprowadzić albo w jakich mógłbym zagrać jako gracz. Czytanie storylinii, alternatywnej historii światów fantastycznych, było czymś magicznym, czymś co pociągało mnie bardziej niż literatura. No i oczywiście podręczniki w oryginale zmusiły mnie do nauki języka angielskiego.
Pierwszym oryginałem jaki zakupiłem za „własne pieniądze” jeśli dobrze pamiętam był tzecioedycyjny GURPS Third Edition Revised wraz z pierwszą edycją Earthdawna, jak mnie pamięć nie myli stało się to dobre czternaście lat temu. Wcześniej oczywiście grałem drugą edycję ADnD na Krynnie (dzięki Piotr) na kserowanych z zachodu podstawkach, Kryształy Czasu (Hliq – klasa) na zasadach z MiM'a oraz Amigowego zina Necronomicon, oraz Zew Cthulhu, a dopiero nieco później w Warhammera, ale Warh nigdy nie był dla mnie alfa i omegą, dopiero po kilku latach spotkałem Dhaerowa i on w sumie na nowo wprowadził mnie do starego świata.
Po skończeniu liceum i znalezieniu „porządnej” pracy miałem możliwość zakupu podręcznika na miesiąc. I już się potoczyło – Pendragon, Ars Magica, Unknown Armies, Gemini (dzięki recenzji Toreada z jednego Mim'a :D). Kolekcja rosła, a czasu na granie było coraz mniej. Nie zrozumcie mnie źle nadal grałem – ale graliśmy w sumie cały czas w to samo, długie kampanie i te sprawy. Więc zarówno moja wiedza jak i kolekcja rosły w siłę, a niestety stało się niemożnością wypróbowanie tego wszystkiego w praktyce (bo szczerze mówiąc było tego stuffu za dużo). Aha napomknę jeszcze, że do czasu przeprowadzki do Stanów nie powsiadałem internetu, więc zapewne to uratowało mnie przed przepuszczeniem jeszcze większej kasy na gry fabularne.
O systemach dowiadywałem się głównie z polskich pism branżowych, rekomendacji znajomych i ludzi, których spotykałem na konwentach. Ale nie zapomnę jednego – brytyjskiego pisma Arcane. Patrząc na nie dzisiaj, to w sumie mag jak mag nic nadzwyczajnego, ale dla mnie bez dostępu do sieci to była wyrocznia. Dzięki ich recenzjom zdecydowałem się na Ars Magicę i nie żałuję, żałuje natomiast zakupu Palladium Fantasy, ale wtedy nie liczyły się dla mnie walory mechaniki tylko to, że każdy nowy system był jak świeży oddech, bo zawsze dało się w nim wykopać jakieś fajne rozwiązania.
Potem przyszedł chwalebny rok 2002 i przeprowadzka do kraju gdzie rzekomo ludzkie kariery przebiegają w prostej linii od pucybuta do milionera. Tutaj poczułem się jak ryba w wodzie, Compleat Strategist w Nowym Jorku to świetny sklep, którego odwiedzałem średnio dwa razy w tygodniu – dodając do mojeje, wciąż rosnącej kolekcji gry, które zawsze chciałem mieć, ale niestety nie mogłem zakupić ze względu na to, że były też inne gry, które usiałem mieć :D
Pod koniec roku 2002 spotkałem Luke'a, który właśnie wydał pierwszą edycję BW, okazało się, że byłem pierwszą osobą, która zakupiła od niego Burning Wheel Aby pociągnąć ta anegdotę troszkę dalej – powiem ze transakcję zawarliśmy właśnie przed Compleat Strategistem pewnego zimnego październikowego wieczoru. Dzięki Luke'owi poznałem jego znajomych siedzących w RPG i zacząłem z nimi grać. Graliśmy wyłącznie w BW, ale nie przeszkadzało mi to, bo BW okazał się systemem, którego szukałem od lat – spełniał moje wszystkie oczekiwania jako gracz (patrząc z perspektywy lat, powiem, że zaspokajał moje Simowe i Gamistyczne potrzeby – polska szkoła :D, ale wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem).
Potem zaczęliśmy jeździć na konwenty (za własne pieniądze) promując BW. Cały czas kupowałem nowe gry, ale w sumie powili gromadziły one kurz, bo miałem ich już tyle, ze nie było czasu kiedy je czytać. W lecie 2003 spełniłem moje kolejne marzenie – pojechałem na Gencon! Byliśmy częścią stoiska tego dziwnego forum zwącego się Forge, nie wiedzieliśmy w sumie w co się pakujemy, bo o istnieniu forum dowiedzieliśmy się około miesiąca przed konwentem, ale Ron nie stawiał żadnych wymagań oprócz – zapłaćcie, przywieźcie swoja grę i sprzedawajcie! Świetnie, na tym Genconie poznaliśmy masę ludzi ze sceny niezależnej, a ja z powrotem przywiozłem jeszcze więcej gier (już wiedziałem, że żadnej za nich nie przeczytam – w domu kolejka „do przeczytana” była ogromna).
Wspomnę jeszcze, że na genconie poznałem Jake'a Norwooda, fana Sapkowskiego (którego czytał on w oryginale podobnie jak Sienkiewicza) i autora The Riddle of Steel! Rok 2003 to było moje pierwsze spotkanie z GNS i coraz częstsze rozmowy o tym co to jest „dobry design gry fabularnej” z Lukeim i znajomymi. Cały czas kupowałem nowe gry, ale już nie tak często jak przed laty. Powoli się wypalałem.
Punktem zwrotnym okazał się GenCon 2004 i lot powrotny do Nowego Jorku. Pamiętam, że w tamtym roku na prawdę głęboko kopałem w koszach z przecenionymi podręcznikami, sprawdziłem wszystkie zakamarki hali wystawowej, przeglądnąłem wszystkie karcianki za pół darmo, zakupiłem masę stuffu. Tak dużo, ze ledwo z plecakiem dało się chodzić (a zaznaczam, że do najsłabszych nie należę). Po kilku tygodniach maniakalnego czytania – naszła mnie myśl – po co to wszystko? Czy ja kiedykolwiek to wykorzystam? Wtedy przyszła kolej na zastanowić się czy na prawdę warto inwestować tą masę kasy tylko po to aby zapełnić półki...
Po poważnych rozważaniach doszedłem do wniosku, że cała magia i frajda jaką czerpałem z poszukiwania, lokalizowania, zakupywania i licytowania się o dawno nie drukowane podręczniki kończyła się wraz z chwilą otworzenia paczki z ebaya, albo z chwila przybycia z zakupem do domu i rozpoczęciem czytania. Czar pryskał ot tak i podręcznik lądował na półce.
Wracając do przeprowadzki z roku 2006 i pozbycia się 80% z tego co miałem. Nadal jestem fanem, nadal pisze o grach i nadal piszę gry, nadal kupuje podręczniki, ale teraz kupuje to co na prawdę mnie interesuje i to co wykorzystam (a to niekoniecznie znaczy „zagram”). Zmieniłem się z kolekcjonera w fana, fana który potrafi docenić wartość podręczniki i głosuje na swoje typy wydając na nie pieniądze. Nie potrzebuję już czterech nowych dodatków do GURPSowego Transhuman Space, tylko dlatego, że wyszły. Nie interesują mnie już jak dawniej storylinie i czytanie historii wyimaginowanych światów, potrafię rozróżnić systemy które działają od takich, do których bez kija się lepiej nie zbliżać. Dojście do tego miejsca zajęło mi około 11 lat, ale to nie był czas stracony i czasami nostalgia za simowym rajem bierze górę i kupuje nowy dodatek do Harn'a lub suplement do Ars Magicy dobrze wiedząc, że raczej z niego nie skorzystam, ale chociaż będę mieć czas na jego przeczytanie :D
Zapewne gdybym nie poznał po tej stronie oceanu akurat tych ludzi, z którymi gram dzisiaj, gdybym nie zaznajomił się z GNS'em, nie rozmawiał z ludźmi siedzącymi w teorii RPG, nie wymieniał bym z nimi uwag o kolejnych grach oraz sam nie uczestniczył w ich opracowywaniu, nie grał regularnie i w końcu gdybym nie znalazł Burning Wheel to nadal kupowałbym kolejne systemy licząc na łut szczęścia – że ten kolejny system będzie tym wymarzonym.
I pewnie bez zagłębiania się w teorię gier fabularnych nadal bym się męczył starając się za wszelką cenę baczyć na wewnętrzną spójność świata, realizm, psychikę postaci, odwalać sim na maksa zaciągając Seji'owe kotary. Niestety wychodzi na to, że nie jestem do takiego grania stworzony. Okazuje się bowiem ku memu zaskoczenu, ze ja lubię na sesjach wszystkie składowe teorii GNS w pewnych określonych dawkach. Jedne literki czasami wiodą prym nad innymi, niektórych czasami w ogóle nie ma i dobrze. Teraz możecie mnie nazywać parszywym gamistą (tak w porywach do 20%), bo w sumie kto nie lubi wygrywac? :)
Nie mówię, że kolekcjonowanie dla samego kolekcjonowania jest złe, albo że granie na pełnym simowym wczuciu jest fe, be i w ogóle trochę "tego", ale na prawdę jestem szczęśliwszym człowiekiem wiedząc o tym czego oczekuję kiedy przychodzę na sesję i śpię spokojniej potrafiąc spokojnie ustalić swoje priorytety podczas rozgrywki.
No i co najważniejsze po pozbyciu się tych podręczników nie muszę codzienne przechodzić koło regałów wypełnionych grami, które patrzą na mnie z wyrzutem dlatego, bo jeszcze nie miałem czasu (i pewnie nigdy nie będę miał) ich przeczytać nie mówiąc już o ich poprowadzeniu. :D
Dobranoc.
Ps. Za oknem swojskie klimaty – jakiś nawalony kolo śpiewa „ole, ole, ole, ole, nie damy się, nie damy się” :D
Grafika: ponownie Stefan Poag.
Muzyka: Neurosis – Given To The Rising [2007], Rosetta / Balboa – Project Mercury [2007]